Obejrzyjcie sobie ten film (może przestaniecie krytykować "Mr. Nobody", tak na marginesie, z którego ten film czerpie garściami. Tak jak z wielu innych.)
Ktoś się zdrowo naoglądał różności. I naczytał Kinga. Na "Benjamina Buttona" kasy nie miał, choć bardzo chciałby, więc zrobił to co mógł...
Klasyczny melodramat (teraz już nie używa się tego pojęcia), tandetny i ckliwy, ale "nowoczesny", bo mówią o telomerach i kometach D- cośtamśmośtam (narrator, beznadziejny zresztą). Pomysł na zakończenie (ostatni kwadrans) przedszkolnie przewidywalny i nieprawdopodobnie głupi.
Co do postaci, to uderza pizdowatość partnera głównej bohaterki. Oczywiście naukowiec i bibliofil (młody, piękny, z kaloryferkiem, rezydencją i forsą, oni wszyscy tacy, nie?), nawet brodę ma. Ale i tak rzygać się chce - wygląda jak Eric Bana po urżnięciu jajek i terapii estrogenowej. Aktorstwo na poziomie pornola. Cipa do kwadratu - laski uwielbiają takich.
Dlaczego więc namawiam do obejrzenia? Ano dla Harrisona Forda (cholerka, to jednak mieli kasę, bo ten facio tanio nie bierze), w drugoplanowej roli. Nie dość, że wygląda świetnie, to jeszcze przypomniał sobie, że jest aktorem, i gra. I jest... sympatyczny i przekonujący. Miejscami nawet wzrusza.
Reszta - do śmietnika. Ckliwe, sztuczne romansidło, więc na pewno zrobi furorę.
WSZYSTKIE ujęcia skopiowane z innych filmów. Narratora wykastrowałbym osobiście.
pzdr wszystkich